czwartek, 26 stycznia 2017

Kiedy 24 h to stanowczo za mało, a doba więcej nie ma i mieć nie będzie



Styczeń wciągnął mnie jak przysłowiowa czarna dziura. Tak właściwie pierwszy miesiąc Nowego Roku już za mną, a ja nawet nie wiem kiedy ten czas minął. Czasem ogólnie mam wrażenie, że czas po prostu szybko płynie. Za szybko, zdecydowanie. Od jakiegoś czasu już nawet nie czekam na weekend, bo w poniedziałek już wiem, że za chwilę będzie piątek. Nie muszę go wyczekiwać, on po prostu nagle pojawia się w kalendarzu i jest, później weekend i bum! Znów poniedziałek, ale za chwilę przecież znowu będzie piątek, a no to super, wszystko gra... No właśnie, gra, ale czy aby na pewno? Czy ten pośpiech i nieraz wręcz dziki pęd są na pewno w porządku?


Pewnie każdy czasem chciałby przeciągnąć dobę do 36 godzin, albo chociaż, przedłużyć ją o 2 czy 3 godziny, tak, żeby zdążyć ze wszystkim. Mnie to się zdarza nagminnie, nawet teraz kiedy powstaje ten właśnie wpis... Na studiach miałam koleżankę, która kiedy pojawiał się jakikolwiek problem pokrzykiwała: Napiszmy petycję! - Hah! W tym przypadku, niestety nie wiadomo kto miałby być jej adresatem, więc petycji nie napiszemy, trzeba więc sobie z tym poradzić w jakiś inny sposób. Jeśli często właśnie nocami przesiadujesz i nadganiasz wszystko to, co chciałeś zrobić przez cały dzień, ale nie miałeś na to czasu; powinieneś spać, bo twój organizm musi się zregenerować na kolejny ciężki dzień w pracy, ale przecież nie zaśniesz, bo jak tu zasnąć, gdy twoją głowę nękają przeróżne tematy mniejszego lub większego kalibru, tzn. że ty również mógłbyś podpisać się pod wyżej wspomnianą petycją, ale skoro takowa nigdy nie powstanie, to mógłbyś po prostu spróbować poszukać właściwego dla siebie usprawnienia, innymi słowy: rozwiązania problemu zbyt krótkiej doby.  Pytanie właśnie czy to kwestia złej organizacji, chwilowego natłoku zadań, a może pory roku? Co robić, aby nie czuć, że ciągle biegniesz, tylko żyć tak, by 24 h były w pełni wystarczające? Nie, ja nie znam odpowiedzi, właśnie jej szukam :) Wydaje się oczywiste, że aby odnieść jakikolwiek sukces, należy zrobić plan działania, który określi akcje, ich czas trwania i realizację. Nie można też zapomnieć o możliwości wystąpienia ryzyka. Mogę zaplanować, że będę spała minimum 6 godzin dziennie, co sprawi, że będę budzić się wypoczęta i pełna sił. Jeśli jednak nie położę się spać do północy to mój plan legnie w gruzach, a to niestety obarczone jest dużym prawdopodobieństwem z racji nadmiaru obowiązków i tych wszystkich ''must do''. Ja, jako prawdziwa tradycjonalistka spisuję sobie te wszystkie zadania na kolorowych karteczkach i przyklejam je tak, żebym miała je w zasięgu wzroku. Pewnie możnaby zastąpić je jakąś aplikacją, ale to już jak kto lubi. Dzięki tym przypominajkom doskonale wiem jakie zadania muszę wykonać. Patrzę na listę i wybieram to, co muszę koniecznie zrobić dziś, co jutro, a co może poczekać do końca tygodnia lub ewentualnie zostać przesunięte na następny tydzień.  Co tam jednak karteczki, czy najsprytniejsza aplikacja, jeśli masz tyle do zrobienia, że niedługo zapisać byś musiał nawet swoje imię i nazwisko by przypadkiem nie wyleciało ci z głowy! W tej sytuacji dobra organizacja nie wystarczy. Ważniejsze jest na pewno pozytywne nastawienie!


Jakkolwiek źle by nie było, to na pewno będzie ci łatwiej, kiedy w twojej głowie rodzić się będą pozytywne myśli,  które zmotywują cię do dalszej ciężkiej pracy. Czasem również wyrzucenie tego co nas denerwuje i udekorowanie tego kilkoma wulgaryzmami może zdziałać najprawdziwsze cuda. To akurat sprawdzona metoda, której skuteczność została potwierdzona przez wielu znajomych mi testerów. Oczyszczony z negatywnych emocji, dużo szybciej i łatwiej dostrzeżesz ''coś pozytywnego''. Więc tak samo teraz, kiedy nie wiesz gdzie ręce włożyć i tracisz zdolność myślenia, bo czujesz się jak robot klepiący po kolei różne zadania, w zależności od tego jak został zaprogramowany, pomyśl nad czymś pozytywnym. Z reguły pozytywna może być sama wizja końca tego błędnego koła. Nigdy nie zapomnę jaką ulgę odczułam po obronie magistra. Przez wiele miesięcy moim głównym motywatorem była myśl, że po obronie już nigdy więcej nie będę musiała się uczyć... Wow! To brzmiało jak bajka... Minęły lata i widzę, że nauka nie skończyła się dla mnie tylko na magistrze, lecz wtedy jednak ta myśl mnie wręcz uskrzydlała, dawała mi bliżej nieokreśloną super moc, której nikt nie był mi w stanie odebrać. Kiedy uświadomimy sobie, że ten dziki pęd, który właśnie nas pochłonął, nie będzie trwać całymi wiekami, a tylko tydzień czy też miesiąc, łatwiej będzie nam zacisnąć zęby i zmobilizować się do koniecznej do wykonania pracy i związanego z nią poświęcenia. Często ofiarą naszych poświęceń stają się nasi bliscy, nasze pasje, nasz wolny czas czy ulubiony serial. W porządku, czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę, zostawić codzienne rytuały i zadania, a skupić się na tej jednej rzeczy, która akurat w tym momencie jest naszym priorytetem. Warto też jednak znać granice, czasem lepiej zarwać noc, niż zawieść kogoś, kto jest dla nas o wiele ważniejszy, niż to niezwykle priorytetowe zadanie. Poza tym, jesteśmy efektywniejsi, kiedy naładujemy od czasu do czasu nasze akumulatory. Oderwij się zatem od tych wszystkich niecierpiących zwłoki spraw, zajmij się czymś, co sprawia ci przyjemność, dzięki czemu poczujesz, że znów masz więcej energii. Rozmowa z przyjaciółką, oglądanie głupich hiszpańskich filmików na youtube, przeczytanie kolejnego wpisu na moim ulubionym blogu Volantification czy nawet bezproduktywne przeglądanie facebooka, a w dłuższej perspektywie zabiegania, jakieś wyjście ze znajomymi, obowiązkowy wypad do klubu fitness czy spacer. Na mnie świetnie działają akurat wyżej wymienione czynności. Tak właśnie ładuję moje akumulatory i pozytywnie się nastrajam kiedy czuję się zagubiona w nadmiarze obowiązków, a powtarzana mantra: już mi się nie chce, już mi się nie chce, niee chceee mi sięęęę!!!! - nie przynosi żadnych rezultatów, bo też jakie rezultaty mogłaby przynieść?



Doby nie rozciągniesz, ale możesz spróbować się do niej dopasować, a jeśli chwilowo nie wychodzi, to może uda ci się następnym razem. Najważniejsze, byś nigdy nie ustawał w walce z zabieganiem i w największej mierze wykorzystywał czas, tak jak ty tego chcesz. To ty jesteś panem swojego czasu i ty musisz nad nim panować, nie odwrotnie.  Jeśli chwilowo czujesz, że twoja codzienność wymknęła ci się spod kontroli, to może to akurat ten moment, kiedy warto wziąć sprawy w swoje ręce. Do dzieła :)