środa, 20 grudnia 2017

Wszystkie wrony za ogony!





Zbliża się koniec roku, a mnie znów nasuwa się temat postanowień noworocznych. Zerkam na listę, moja twarz smutnieje. Nie wszystko udało się zrealizować tak jak zakładałam. 365 dni - szmat czasu, a jednak... Na coś zabrakło czasu, na coś innego funduszy, chęci, możliwości... Coś bardzo prostego, ale ja zrozumiałam to dopiero teraz...

"Wszystkie wrony za ogony" - tak właśnie moja mama komentowała moje nastoletnie poczynania. Faktycznie, tak było. Zawsze chciałam wszystko już i wszystko na raz. Czasem sporo mnie to kosztowało, czasem nic z tego nie wychodziło, jednak nie poddawałam się. Potrafiłam obudzić w sobie stratega i nie dawałam mu zasnąć, dopóki plan nie był szczegółowy i wykonalny. Choć dzień miał 24 godziny, ja w jakiś sposób próbowałam go rozciągnąć niczym gumę do żucia Hubba Bubba.

Z perspektywy czasu widzę jednak, że mamy tylko 100% sił, możliwości, energii czy uwagi, nie 150 ani 200%. To takie oczywiste, ale ile razy próbujemy dokonać niemożliwego? Ile razy chcielibyśmy się nieświadomie rozdwoić, aby sprostać wszystkim swoim wymaganiom? Ile razy nie jesteśmy w stanie dać za wygraną i dopiero zmęczenie lub niepowodzenie musi nas zatrzymać?

Mierz siły na zamiary czyli znajdź tyle siły, abyś dał radę zrealizować swoje zamiary. To nie takie proste! Nasze siły są w jakiś sposób ograniczone. Musimy pamiętać o kilku niezwykle ważnych aspektach. Po pierwsze, dzień ma 24 godziny, z czego co najmniej 6 należy poświęcić na sen. Po drugie, oprócz ciągłego działania musimy też znaleźć czas na odpoczynek, gdyż nasz umysł i organizm nie działają jak króliczki Duracell, choć czasem tego właśnie oczekujemy. Po trzecie,  w swoim harmonogramie dnia powinniśmy też znaleźć czas na relacje z bliskimi nam ludźmi, a poza tym choćby na krótką refleksję dotyczącą naszych bieżących i przyszłych zadań.

Co w tym momencie jest dla mnie najważniejsze? Na czym najbardziej mi zależy? Co mogę poświęcić, aby zrealizować założone cele? Na co przeznaczyć 20% energii, na co 15% a na co 5% i 60%? A może jest coś co kosztować mnie będzie 100% energii, a z reszty trzeba będzie zrezygnować?

Ja analizując ten rok, zobaczyłam, że mój słynny remont mnie po prostu pożarł. Zabrakło mi sił na parę innych rzeczy, które chciałam zrealizować. Co mogę powiedzieć? Szkoda. No na pewno. Jednak Nowy Rok jest już blisko i mogę to wszystko, jak to mówimy w języku korporacji, reschedulować (z ang. przeplanować). Czy 2018 pozwoli zrealizować wszystkie zamierzone cele? To oczywiście zależy od planu, możliwości i poniekąd wydarzeń losowych. Jednak nawet jeśli coś nie wyjdzie, najważniejsze są nasze chęci i determinacja. Bez nich, nie jesteśmy w stanie ułożyć nawet planu.

wtorek, 7 listopada 2017

Czy jesteś gotowy na lato?




Ja akurat nigdy nie czekam na zimę. Jestem zdecydowaną fanką lata, wiosny i ewentualnie jesieni. Zima jednak przyjść musi, wtedy będzie można wyczekiwać Bożego Narodzenia, Sylwestra, kinowej premiery kolejnych Listów do M, a następnie jej końca. To tak z mojej perspektywy, ale do czego zmierzam? Tak czasem gadam z ludźmi i non stop słyszę, jak ten czas szybko leci, że lata w tym roku to w ogóle nie było, że nic nie skorzystali, sukienki niewychodzone, trzeba je znowu schować nietknięte do szafy... itd., itd. Racja. Też tak czasem gadam, ale co nam daje to gadanie? Pora na zmianę toku myślenia!

Nieprawda, że lata nie było! Było. Może nie takie upalne jak 2 lata temu, ale zdarzały się ciepłe wieczory, a poza tym ''sorry, taki mamy klimat'', trzeba się cieszyć tym co jest! No i właśnie, bo przecież ten post nie będzie o pogodzie. O czym będzie ten post? O tym, że każdy czas, każda epoka w naszym życiu po coś jest. Pory roku służą tu tylko jako przenośnia.

Zima bywa męcząca, zwłaszcza dla tych ciepłolubnych. To pora roku, która czasem trwa zdecydowanie za długo. Czasem nawet zapaleni narciarze mają już jej dość, a ona nadal trwa. W naszym życiu jest tak samo. Czasem mamy gorszy czas, który trwa i trwa, i wydawać by się mogło, że nigdy się nie skończy. Możemy mruczeć pod nosem, narzekać jak bardzo jest nam źle i płakać do poduszki. Wiosny dalej może nie być na horyzoncie. A lepiej? Lepiej wykorzystać ten czas na czytanie książek, naukę, spotkania ze znajomymi, z rodziną, porządki, po prostu, na zrobienie czegoś dla siebie. Nie trać energii na narzekanie. Pomyśl jaka jest druga strona medalu. Zawsze. Bo medal zawsze ma dwie strony.

Wiosnę lubi chyba każdy, przyroda budzi się do życia, ptaszki ćwierkają, wszyscy jak jeden mąż się zakochują - och i ach, jest cudownie! To właśnie ten moment, kiedy czujemy motywację do działania. Kiedy topnieją śniegi, zielenieje trawa i rozkwitają kwiaty, przypływ energii jest prawdziwie dostrzegalny. To ten moment kiedy powinieneś wziąć sprawy w swoje ręce, podjąć ważną decyzję, rozpocząć starania, aby coś w życiu zmienić i ulepszyć, no bo właśnie, nadchodzi lato, a latem wszyscy chcą być fit i czuć się świetnie. Czy jesteś gotowy na lato? Po to jest wiosna, żebyś był gotowy na lato. Rozumiesz?

Lato, wakacje, relaks. Na ten okres czasem czekamy cały rok. Przychodzi, zawsze przychodzi, trzeba tylko być cierpliwym. Czasem nie jest takie upalne i takie słoneczne, jakiego oczekujemy, ale jest! I jest się z czego cieszyć. Nie musi być idealne, ważne, że jest. Ile razy na coś czekamy, a później jesteśmy zawiedzeni? Lato nie dało rady, poprzeczka była ustawiona zbyt wysoko... Nie, tak nie powinno być.  Powinniśmy się cieszyć tym co jest. W końcu nie mamy dużego wpływu na pogodę, ale mamy ogromny wpływ na to, jak pogoda wpłynie na nas.

Na koniec jesień, czasem kolorowa, czasem szara i pełna deszczu. Różnie to bywa... Nieprzewidywalna jak nasze życie... Czy zastaniemy ją w kaloszach i z kolorowym parasolem w ręku? Czy raczej przemokniemy i złapiemy grypę? To już zależy tylko od nas.

poniedziałek, 16 października 2017

Słowa ukryte w zdjęciach...



Pomyślałam, że być może ciekawi Was skąd biorą się zdjęcia na moim blogu i dlaczego taki wpis i takie zdjęcie, a nie inne. To już rok minął, odkąd powstał pierwszy wpis, więc to chyba najlepszy moment, żebyście w końcu poznali tajemnicę! Tak więc, post po poście:

1) Bella vita coaching - to zdjęcie włoskiej tarty z owocami. Zdjęcie zostało wykonane w jakiejś małej miejscowości nad Lago Maggiore we Włoszech. Włoskie ''bella vita'' - rozkoszowanie się filiżanką kawy i takim oto ciastem - coś pięknego. Pomyślałam, że to zdjęcie będzie idealne :)

2) Coach ci nie doradzi - zdjęcie z mojej podróży po Japonii, schodziłyśmy wtedy z Wulkanu Fuji. Nie da się opisać naszego zmęczenia. Ja chyba nigdy nie byłam tak wykończona... La vida es dura - to było nasze ulubione przysłowie na studiach. W tłumaczeniu: Życie jest ciężkie. Coach Ci nie doradzi, nie sprawi, że będzie łatwiej. Wszystko jest w Twoich rękach i to Ty czasem musisz wejść na jakąś górę, a później z niej zejść i łatwo wcale być nie musi.

3) Nie bój się zmian - znów z Japonii, to zdjęcie tabliczek z prośbami przed jedną ze świątyń w Narze. Ja również umieściłam swoją prośbę - życzenie. Raczej życzenie. Spełniło się ;) Te tabliczki z zapisanymi pragnieniami przedstawiają zmiany, których chcielibyśmy w naszym życiu. Nie zawsze mamy odwagę by je nawet wypowiedzieć. Pamiętam,  że to zdjęcie wydawało mi się strzałem w dziesiątkę, jeśli chodzi o ten wpis.

4) Odkryj swój motor napędowy - eee tu nic ciekawego, samolot ma motor, samolot linii Ryanair też ma... ale jeśli my mamy w swoim życiu taki motor, to też możemy się tak unieść i takie było przesłanie ;)

5) Postanowienia noworoczne wcale nie są takie głupie - tutaj Barcelona, to było moje postanowienie noworoczne, a to zdjęcie moim zdaniem jest po prostu piękne. Udało mi się ;)

6) Kiedy 24 h to stanowczo za mało, a doba więcej nie ma i mieć nie będzie - ludzi jak mrówków... Tak wyglądał Madryt przed Świętami Bożego Narodzenia. Morze ludzi, wszyscy zabiegani, jeden wielki zgiełk, każdy gdzieś gnał i pewnie 24 h były wtedy jeszcze krótsze niż zazwyczaj ;)

7) Już, teraz, natychmiast! - Oj, z tym zdjęciem to chyba się trochę namęczyłam. A raczej z dopasowaniem zdjęcia do wpisu. Statek, który zmierza w określonym kierunku i niekoniecznie wie kiedy ujrzy upragniony horyzont. Zdjęcie z Majorki, Cap de Formentor. Polecam!

8) Pojawia się i znika - Władysławowo, sto lat temu, czekamy na wschód słońca i takie oto piórko. Fala przychodzi i odchodzi. Też byłam przekonana, że to zdjęcie pasuje idealnie do danego wpisu.

9) Niemoc wszechmogąca - Tutaj znowu Fuji. Tym razem nie zejście, a wejście. Były momenty kiedy wydawało się, że dalej nie da się już rady, kiedy głowę rozsadzało od niższej zawartości tlenu w powietrzu, a zmęczenie nie dawało o sobie zapomnieć ani na chwilę. Ten wulkaniczny piach i widok w górę tak właśnie mi się kojarzy.

10) Bo czasem dobrze jest się zatrzymać i pomyśleć - podłoga w Walencji przed Museo de las Ciencias. Kawałki szkła, które ktoś ułożył w mozaikę. Czy w tej układance jest jakiś głębszy sens? Nie wiem, pewnie trzeba by się zatrzymać i właśnie pomyśleć :)

11) Nie zazdrość! - W Nowym Jorku nie byłam, to chociaż jakieś drapacze chmur z Tokio ;) Dla mnie to była taka troszkę namiastka Stanów. Przynajmniej jeśli chodzi o te wieżowce ...

Na koniec dodam, że wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa. A gdyby ktoś miał jakieś fajne zdjęcie, którym chciałby się podzielić i które być może mogłabym wykorzystać w przyszłości, to proszę o przesłanie. Oczywiście nie skradnę autorstwa! Będzie mi bardzo miło :)

wtorek, 19 września 2017

Nie zazdrość!




Nie, zazdrość pozytywnie! Powszechnie przyjęło się, że zazdrość jest zła. Skoro nawet mówi o tym Dekalog, to wydawać by się mogło, że ta kwestia nie podlega żadnej dyskusji. Ja jednak sądzę, iż istnieją dwa rodzaje zazdrości. O ile ten pierwszy, ten, o którym mowa w dziesiątym przykazaniu, jest faktycznie negatywnym odczuciem, zwłaszcza jeśli jego granice ocierają się o zawiść, to ten drugi rodzaj zazdrości może być bardzo pozytywny i może przynieść nam wiele korzyści.

Czym jest dla mnie pozytywna zazdrość? To uczucie, kiedy patrzę na zawodowe sukcesy moich znajomych, ich osiągnięcia, kiedy oglądam niesamowite zdjęcia z podróży w najdalsze zakątki świata, do których dotarli i myślę sobie: ja też chcę! Zazdroszczę mojej przyjaciółce miesięcznej podróży po Stanach, bo dla mnie USA jest nadal w sferze marzeń i nie wiadomo jak długo jeszcze w niej zostanie. Jednak kiedy była na drugim końcu globu cieszyłam się wraz z nią tym, co przeżywała, cieszyłam się, że mogła zrealizować swoje marzenie i tym samym przywieźć mi małe pamiątki z podróży, które do teraz przypominają mi o mojej jeszcze niezrealizowanej wyprawie. New York City, Miami i również San Francisco jeszcze muszą poczekać na przybycie Blanki K., ale to co usłyszałam o nich w opowieściach napędza realizację mojego marzenia. Jedną z rzeczy, których bardzo żałuję z czasów studiów, jest fakt, że nie udało mi się pojechać na Work & Travel do Stanów właśnie. Tak! Zazdroszczę wszystkim, którzy pojechali, którzy mieli odwagę, by zapożyczyć się u rodziców i zaryzykować czy to wszystko się chociaż zwróci, pojechać i przeżyć przygodę życia. Oj, jak ja im zazdroszczę!!! Mnie się nie udało, a na studia już nie wrócę, jednak mogę to marzenie zrealizować inaczej i zrobię to :) Prędzej czy później przeżyję mój American Dream, a ta mała zazdrość jest moim największym motywatorem. Czy jest w niej coś złego? Nie sądzę ;)

Jak wiecie, w październiku ubiegłego roku rozpoczęłam pisanie tego bloga. Na początku miałam wiele obaw, jak to w ogóle wyjdzie, co powiedzą znajomi. W końcu nie jest łatwo wyjść z czymś do ludzi. Gdyby nie sukces Volanta, który pisze na volantification.pl, być może i ja bym się nie odważyła. W jednym ze swoich postów (przeczytałam chyba wszystkie, a nie jest ich mało) Volant pisze o swoich początkach, o ciężkiej pracy jaką musiał włożyć w pisanie swojego bloga i o długim czasie pozyskiwania czytelników. Podkreśla, że było warto. Ja mam ochotę udostępniać każdy jego wpis, bo bardzo podoba mi się jego styl i to co chce przekazać. Nie zawsze się z nim zgadzam, czasem bywa zbyt grubiański, ale dla mnie to najlepszy blog w sieci. Bez wątpienia jest moim motywatorem i tak, zazdroszczę mu tego jak pisze. Oj, jak ja chciałabym tak pisać! Być może mój blog nigdy nie będzie tak dobry jak volantification.pl, ale to pozytywne „zazdro” na pewno ma na mnie dobry wpływ ;)

Jeśli więc odczuwasz zazdrość, która Cię napędza, jeśli zazdrość równa się dla Ciebie z radością ze szczęścia i sukcesów innych ludzi, to jest to dobra zazdrość. Tak trzymaj. Jeśli natomiast patrzysz na innych spode łba, bo mają się lepiej, bo stać ich na podróż do Australii, zarabiają kupę kasy i jeżdżą najnowszym Audi, z zazdrości aż Cię ściska, a tak naprawdę nie robisz nic, by spełnić swoje marzenia, zarabiać więcej i nie jeździć zdezelowaną Skodą, to chyba pora iść po rozum do głowy, skończyć z zatruwaniem sobie życia i przeobrazić te negatywne uczucia w pozytywny motywator? Co ja mogę zrobić, żeby lepiej zarabiać? Być może mogę się przebranżowić, zdobyć nowe kwalifikacje, podszkolić angielski? Ile czasu potrzebuję na zaoszczędzenie funduszy na podróż moich marzeń? Z czego mogę zrezygnować, by już dziś coś odłożyć? Itd, itd, itd... To od Ciebie zależy co zrobisz ze swoimi myślami, uczuciami i marzeniami. Potrzebujesz coacha by to wszystko rozpracować i wyznaczyć najważniejsze dla Ciebie cele i ścieżkę ich realizacji? Zapraszam do kontaktu, chętnie pomogę :)

czwartek, 7 września 2017

Bo czasem dobrze jest się zatrzymać i pomyśleć



Nic bardziej nie skłania mnie do przemyśleń niż Nowy Rok i dzień moich urodzin. Napisałam to zdanie i od razu pomyślałam, że to głupota, bo w końcu o swoim życiu dobrze byłoby pomyśleć więcej niż dwa razy do roku, a jednak te dwie daty zmuszają moje szare komórki do zwiększonej aktywności w tym temacie. Dlaczego warto się na moment zatrzymać, spojrzeć w tył i w przód oraz dokonać małej analizy, niekoniecznie w Excelu?

Powodów jest kilka, ale przede wszystkim warto wiedzieć, gdzie w danej chwili się znajdujemy. Co już mamy za sobą, a jaki etap jest dopiero przed nami. Ja zawsze zastanawiam się co zmieniło się u mnie od ubiegłych urodzin. Nierzadko bywam zaskoczona ilością tych zmian. Rok to kawał czasu, wiele może się zmienić, wiele może się wydarzyć w naszym życiu, nie wspominając o życiowych niespodziankach czy kataklizmach, które mogą na nas spaść.

Na sesjach coachingowych często wykonujemy takie ćwiczenie, które polega na tym, aby na linii czasu zaznaczyć wszystkie swoje cele, mniejsze i większe. W coachingu skupiamy się tylko i wyłącznie na przyszłości, dlatego linia rozpoczyna się od tu i teraz a kończy tak daleko, jak tylko odważysz się sięgnąć myślą. Linia życia z wyznaczonymi celami do osiągnięcia za tydzień, miesiąc, rok, 5 lat, 10, 20... brzmi banalnie, ale z reguły coachee spędzają nad nią całą sesję. Po kolei omawiamy cele, z których powstają mniejsze i jeszcze mniejsze. Na linii życia robi się naprawdę gęsto... Bo przecież, żeby kiedyś pracować jako dyrektor handlowy, teraz trzeba zdobyć wiedzę, pierwsze doświadczenie, następnie wybrać branżę, pogłębić doświadczenie, zdobywać nowe kwalifikacje, itd. Tak więc wiele małych celów składa się na nasz główny cel. Jeśli nie zdamy sobie z tego sprawy, istnieje ryzyko, że zostanie on tylko punktem wpisanym  na naszą linię czasu.

Jeśli okaże się, że mamy problem z linią czasu i nie wiemy co chcemy robić za 5 czy 10 lat i dokąd zmierzamy to chyba znaczy, że warto by się trochę zastanowić nad tą kwestią. Lepiej być statkiem płynącym w określonym kierunku, niż tratwą rzucaną przez morze we wszystkie strony. Lepiej mieć plan, który pragniemy realizować, niż działać spontanicznie, nie zastanawiając się nad tym co będzie jutro. Życie i tak nas zaskoczy, ale chyba lepiej wiedzieć dokąd się zmierza...

I nie ma na co czekać. Najlepsze na przemyślenia jest właśnie dziś.

czwartek, 29 czerwca 2017

Niemoc wszechmogąca





Są takie chwile kiedy myślimy sobie, że już gorzej być nie może, jednak przejeżdżający obok samochód, który dostarcza nam niechcianego orzeźwienia w postaci rozpryskującej się na naszej twarzy i ubraniu kałuży uświadamia nam, że wcale nie, bo otóż, może być gorzej. W takich chwilach można sobie cicho przeklnąć pod nosem, można też głośno zwyzywać delikwenta machając energicznie rękami, można uronić kilka łez, śmiać się do rozpuku z kulminacji tego ''pięknego'' dnia... Można! Sposobów na pewno jest wiele. Każdy ma pewnie jakiś swój ulubiony, czasem zależy on od naszego nastroju, czy nawet ciśnienia atmosferycznego! Oj tak, w końcu zawsze kiedy nie wiemy o co chodzi z naszym sampoczuciem, to na pewno coś akurat jest z ciśnieniem, stąd też wcześniejsze bóle głowy i brak przywiązania do słów Horacego: Carpe diem! Spójrzmy na to jednak z drugiej strony, to bardzo dobrze, że można obwiniać biometr. Lepiej biometr, niż siebie... Takie jest moje zdanie, ale czy wszyscy się z tym zgodzą?


No właśnie, z moich życiowych obserwacji wynika, że kiedy coś nam  nie wychodzi, to z reguły szukamy winy w sobie. Mogliśmy coś przecież przewidzieć, lepiej przekalkulować, domyślić się co, ktoś miał na myśli kiedy mówił o tym i o tamtym. Mogliśmy coś lepiej zrobić, bardziej się przyłożyć, poświęcić więcej czasu, dać z siebie coś ekstra. Tak, oczywiście, że tak! Jednak, z jakiś mniej lub bardziej znanych nam powodów tego nie zrobiliśmy. Nie przeczytaliśmy obowiązkowej lektury, nie poszperaliśmy w Internecie, nie chcieliśmy słuchać cennych rad, nie pomogliśmy znajomemu w potrzebie i wiele, wiele innych. Teraz faktycznie możemy sobie nawrzucać, ale co to da? Nic. No właśnie, proponuję więc małą zmianę strategii postępowania.


Nie chodzi o to, żeby zamknąć oczy i wymazać z pamięci wszystkie swoje błędy i niedopatrzenia. Chodzi o to, żeby zamiast obwiniać się i szlochać nad własną głupotą czy chwilowym zaćmieniem, doszukiwać się faktów. Co mnie do tego doprowadziło? Co zrobiłem źle? Co na to wpłynęło? Czego mnie to nauczyło? No i w końcu: co mógłbym zrobić lepiej? Jak teraz poradziłbym sobie w takiej sytuacji? Jak zachowam się, gdy znów mnie to spotka? Co mogę zrobić, żeby następnym razem poszło mi lepiej? I tym właśnie przejawia się coaching, szukaniem natchnienia, motywacji, powodów do zrobienia kolejnego kroku.


Nie ma nic złego w popełnianiu błędów. Przeciwnie, błędy uczą i są niezastąpione na drodze do bycia lepszym człowiekiem, lepszym pracownikiem, lepszym partnerem, lepszym synem czy ojcem. Są po prostu imprescindibles! To słowo nie brzmi tak ładnie po polsku, jak po hiszpańsku, dlatego nie mogłam się powstrzymać od jego użycia. Imprescindible znaczy po prostu konieczny.


Jest źle? Gorzej być nie może? Zadaj sobie kilka pytań, poznaj przyczyny, poszukaj rozwiązań. Teraz będzie już tylko lepiej. Wyciągając wnioski ze swojego postępowania, z napotkanych okoliczności, z doświadczonych porażek i przykrości stajemy się silniejsi, bogatsi i pewniejsi siebie. Kiedy spotka nas chwilowa niemoc, będziemy w stanie sobie z nią poradzić lepiej niż dotychczas. Najważniejsze, to pamiętać, że nie ma sytuacji bez wyjścia, czasem tylko tego wyjścia trzeba dobrze poszukać.

piątek, 12 maja 2017

Pojawia się i znika...


No właśnie, jak to jest z tą motywacją? Dlaczego czasem pełni optymizmu i energii potrafimy się podjąć ''niemożliwego'', a innym razem nie chce nam się ruszyć z kanapy, żeby pobiegać czy wyjść na spacer z psem? Nie wiem. Przyznam szczerze, że mnie samej od dłuższego czasu brakowało motywacji, żeby napisać ten tekst, pomimo tego, że tytuł miałam już w głowie od prawie 2 miesięcy i byłam z niego bardzo zadowolona, a myśl o publikacji wywoływała na mojej twarzy uśmiech. Wiele razy myślałam: ok, to może w ten weekend... Nie, nie udało się, aż do tej pory. Zmęczona całym tygodniem, w końcu się za to zabrałam. Pomyślałam, że to będzie moja odskocznia od myśli i zmartwień, które ostatnio buszują w mojej głowie. Pojawiła się i ona! Motywacja! Trzeba więc korzystać, zanim zniknie w oddali jak odjeżdżający z przystanku autobus, którego kierowca ruszył 30 sekund przed czasem...

W coachingu podoba mi się to, że żeby do czegoś dążyć musimy wiedzieć do czego chcemy dążyć. Bardziej fachowym językiem: musimy to sobie zdefiniować. W tym celu, jak mawiała moja nauczycielka matematyki, trzeba to sobie wytłumaczyć "na chłopski rozum''. Co to znaczy ''na chłopski rozum"? Tak, żebym naprawdę wiedziała o co chodzi. Pytanie brzmi zatem: co to jest motywacja? Jak podaje Wikipedia: Motywacja –  stan gotowości do podjęcia określonego działania (...). Ok, może być, ale jaka jest moja definicja? Jak wytłumaczyłabym to pojęcie czteroletniemu dziecku, bo zakładam, że definicja z Wikipedii nie trafiłaby do mojego małego rozmówcy ;) Motywacja to jest takie uczucie, że albo Ci się chce coś robić i robisz to, albo Ci się tak naprawdę nie chce i tego nie robisz. No i proszę, właśnie odkryłam słowo klucz: naprawdę. Dla chcącego, nic trudnego - myślę, że w tym właśnie tkwi cały szkopuł. Jeśli czegoś naprawdę chcesz, to nie będziesz się zastanawiał jak bardzo jesteś do tego zmotywowany, bo to, że jesteś zmotywowany jest jasne jak słońce. Nie musisz analizować swoich chęci i zaangażowania, po prostu działasz.

Jak często jednak jesteśmy czegoś pewni na 100%? Co sprawia, że nie mamy wątpliwości i możemy ślepo przeć naprzód? Kiedy ostatni raz pragnęliśmy czegoś tak bardzo, że nic nie było w stanie stanąć nam na przeszkodzie? Być może nie potrafimy sobie tego akurat w tym momencie przypomnieć lub dotyczy to jedynie prawdziwie wartościowych kwestii życiowych, a nie zadań, które planujemy podjąć z większymi lub mniejszymi pokładami dobrych chęci. To właśnie dlatego coach zawsze zapyta nas o to jaka jest nasza motywacja do realizacji danego celu. Co więcej, poprosi nas o użycie skali: Gdybyś miał określić w skali od 1 do 10 gdzie znajduje się Twoja motywacja, to jaką wartość byś jej przypisał? 5 - Co znaczy dla Ciebie, że Twoja motywacja do nauki jazdy konnej jest na piątce? To znaczy, że zawsze o tym marzyłem i chciałbym w końcu spróbować.  Wyobraź sobie, że jesteś bliski zrealizowania swojego celu, jaką wartość ma teraz Twoja motywacja? 8: zapisałem się na kurs jeździecki, kupiłem wymagany strój i ochraniacze, nie mogę doczekać się pierwszej lekcji , jeszcze tylko muszę pojawić się w stadninie i odważyć się wsiąść na konia. Co możesz zrobić, żeby zbliżyć się do tej 8? Mogę poszukać ośrodka, w którym mógłbym się nauczyć jazdy konnej, mógłbym pogadać ze znajomą, która jeździ już od roku i uwielbia ten sport. Itd, itd...


Tak wałkujemy każdy temat na sesjach coachingowych. Wszystko po to, żebyś dowiedział się, czy naprawdę chcesz zrealizować swój cel. Jeśli nie, to nigdy nie obudzisz w sobie niezbędnej dozy motywacji, więc szkoda Twojego czasu i energii na zastanawianie się czy coś zrobić, czy tego nie zrobić. Jeśli nie chcesz udać się do coacha, sam się "skołczuj". Rozmowa z samym sobą? Oczywiście, że tak! Byle nie w miejscu publicznym i najlepiej bez nadmiernej gestykulacji. Niby nikt nas nie słyszy podczas jazdy samochodem, ale w aucie obok może zawsze niespodziewanie pojawić się ktoś znajomy,  więc lepiej zachować czujność ;) Nikt nie zna nas i naszych pragnień lepiej, niż my sami, więc w myślach lub głośno zadaj sobie pytanie: Czego Ty właściwie chcesz? Aha! Świetnie, no to do dzieła! :)

poniedziałek, 13 marca 2017

Już, teraz, natychmiast!



Do napisania na ten temat zachęciła mnie moja koleżanka Marta. ''Już, teraz, natychmiast'' powiedziała, a ja od razu wiedziałam o jaki temat jej chodzi. Wybrałam te słowa na tytuł tego wpisu, gdyż oprócz tego, że w jakiś sposób prowokują, to ukazują również to, co nie raz sama czuję i o czym chciałabym faktycznie napisać.  Mam nadzieję, że nie tylko Marta chciałaby o tym przeczytać. To nie lada wyzwanie napisać coś na czyjąś prośbę. Być może nie spełnię oczekiwań, ale muszę spróbować.

Nie wiem jak dużej części społeczeństwa to dotyczy, ale wydaje mi się, że na pewno nie jestem w tym osamotniona. Z pewnością wiele kobiet mogłoby potwierdzić, że nie raz, tak jak ja, boryka się z problemem braku cierpliwości w stosunku do... życia? Być może to najlepsze określenie. Mężczyźni chyba nie mają takiego problemu, z pewnością ich zdecydowana większość. Jestem wręcz przekonana, że o ile jakiś pokusił się o przeczytanie właśnie tego wpisu, to dokładnie w tym momencie marszczy czoło i zastanawia się o co właściwie chodzi z tym: już, teraz, natychmiast. W czym tkwi problem? Postaram się to jakoś wyjaśnić.

Bardzo chciałam uniknąć tego tematu na blogu, ale jest on dla mnie tak żywy, że moja głowa wypiera wszystkie inne ''lepsze'' przykłady. Mam nadzieję, że znajomi, którzy codziennie muszą ode mnie wysłuchiwać o postępach lub braku jakichkolwiek postępów przy remoncie mieszkania, nie będą jednak mieli mi tego za złe. Chciałabym dodać, że nigdy nie byłam pasjonatką tego tematu, teraz jednak wszystko się zmieniło ;)

Podejmując decyzję dotyczącą remontu twojego domu czy mieszkania z reguły masz już wyobrażenie efektu, który chcesz osiągnąć. To może być wizja, która tliła się w twojej głowie od dłuższego czasu, być może zakrawa nawet o twoje najskrytsze marzenia przestrzenne, lub jest  po prostu spontanicznym pomysłem podchwyconym z najnowszego numeru miesięcznika dla kobiet, sekcji: twoje mieszkanie. Wiesz co chcesz mieć i wiesz, że chcesz to mieć jak najszybciej. Wspaniale, podekscytowanie końcową wizją realizacji potrafi silnie zmotywować nas do działania. Mamy ochotę już ruszyć z kopyta, lecz tu nagle okazuje się, że od tego, co jest teraz, do tego, co widzimy oczami naszej wyobraźni jest już tak jakby trochę dalej.  Wyrasta przed nami mur, nie ma opcji, musimy się zatrzymać i w tej chwili nie ma sensu podejmować jakichkolwiek działań, bo nieprzemyślane nie przyniosą żadnych korzyści. W tym momencie to, co musimy zrobić to po prostu zastanowić się, jak dotrzeć do wyimaginowanego szarego salonu z żółtą sofą przy oknie i dużym stołem z krzesłami. Chcemy tam już być ASAP (z ang. as soon as possible - tak szybko, jak to tylko możliwe), ale zanim ściany będą szare, a dwóch panów z Agaty z uśmiechem na twarzy wniesie wymarzoną sofę na drugie piętro i nie naruszy przy tym ścian i framug drzwi, to jakiś czas musi upłynąć i wiele się musi wydarzyć. Być może wiele akcji wykonać będziemy musieli my sami. Tak! Być może bez tego się nie obejdzie! To nie żart.

To wydaje się bardzo proste, dla mnie jednak okazało się prawdziwie szokujące. Konieczność zatrzymania się, aby się zastanowić i przeanalizować sytuację wywołała u mnie złość i niejaki bunt wobec samej siebie. Każdy dzień działania był przecież na wagę złota, a analiza wydawała się niepotrzebną stratą czasu. Była jednak konieczna.

Czasem chcemy czegoś tak bardzo na już, tak bardzo na teraz i tak bardzo na natychmiast, że efekt końcowy przyćmiewa nam drogę. Często zaczynamy błądzić, biec na oślep, by po jakimś czasie zaszlochać, że nie ma, nie udało się. Robimy wszystko, a tak na prawdę nie robimy nic.

Podstawą realizacji naszych pragnień jest wiedza o tym, co chcemy osiągnąć, jak chcemy do tego dojść, jakie mamy opcje i co może nam przeszkodzić. Warto też, zastanowić się co stanie się, jeśli nie zrealizujemy swojej wizji. Niezbędna jest również cierpliwość.

Myślę, że życie czasem wymaga od nas tego, abyśmy się właśnie zatrzymali, abyśmy poczekali na odpowiedni moment. Czekanie jest zdecydowanie trudniejsze niż działanie. Możesz czekać na autobus, który wg rozkładu ma przyjechać dopiero za 4 godziny. Możesz też podejść  2 km na pociąg, który zabierze cię w to samo miejsce w krótszym czasie. Druga opcja wydaje się nawet lepsza: łatwiejsza i szybsza. Jadąc pociągiem, nie zobaczysz jednak tego, co mógłbyś zobaczyć przez szybę autobusu, nie wysiądziesz kilka przystanków wcześniej, jeśli nagle zmienisz zdanie lub jeśli po prostu chciałbyś załatwić coś jeszcze po drodze. Czasem lepiej jednak poczekać, choć 4 godziny czekania na przystanku wydawać się mogą i na pewno są prawdziwą gehenną.

Wierzę, że cierpliwość to dar, o który tak trudno w naszym dzisiejszym szybkim świecie, bo przecież nie tylko jedzenie jest u nas fast (od fast food - z ang. szybkie jedzenie). Większość z nas, żyje w ciągłym biegu i może właśnie dlatego nie raz chcemy mieć coś już, teraz i natychmiast, bo boimy się, że coś nas ominie, że nie zdążymy tego złapać w locie pędząc w tak ekspresowym tempie. "Szybko i tanio'' to typowy marketingowy slogan, ale czy naprawdę chcemy mieć wszystko w jak najkrótszym terminie i jak najmniejszym kosztem? Czy nie docenimy bardziej szarego salonu, jeśli sami starannie dobierzemy kolor farby i pomalujemy w nim ściany? Czy odliczając dni do momentu pojawienia się w nim tej żółtej sofy, na której z dumą ułożymy poduszki w fikuśny wzór, w poszukiwaniu których przegrzebaliśmy cały Internet, nie poczujemy większej satysfakcji niż gdyby w parę dni zrobiłaby to za nas ekipa remontowa TVN-u? Odpowiedź nasuwa się sama, zwłaszcza, że w pierwotnej wersji sofa miała być w kolorze fuksji, później turkusu, a od wersji finalnej dzielił ją jeszcze kolor limonki i sorbetu malinowego.


Nie wiem jak nauczyć się cierpliwości, ale myślę, że cierpliwie można się jej uczyć całe życie :) Mówią, że cierpliwość popłaca i mają rację, choć czasem ciężko jest nam w to uwierzyć. Na pewne decyzje czy wydarzenia nadejść musi jednak odpowiedni czas.

czwartek, 26 stycznia 2017

Kiedy 24 h to stanowczo za mało, a doba więcej nie ma i mieć nie będzie



Styczeń wciągnął mnie jak przysłowiowa czarna dziura. Tak właściwie pierwszy miesiąc Nowego Roku już za mną, a ja nawet nie wiem kiedy ten czas minął. Czasem ogólnie mam wrażenie, że czas po prostu szybko płynie. Za szybko, zdecydowanie. Od jakiegoś czasu już nawet nie czekam na weekend, bo w poniedziałek już wiem, że za chwilę będzie piątek. Nie muszę go wyczekiwać, on po prostu nagle pojawia się w kalendarzu i jest, później weekend i bum! Znów poniedziałek, ale za chwilę przecież znowu będzie piątek, a no to super, wszystko gra... No właśnie, gra, ale czy aby na pewno? Czy ten pośpiech i nieraz wręcz dziki pęd są na pewno w porządku?


Pewnie każdy czasem chciałby przeciągnąć dobę do 36 godzin, albo chociaż, przedłużyć ją o 2 czy 3 godziny, tak, żeby zdążyć ze wszystkim. Mnie to się zdarza nagminnie, nawet teraz kiedy powstaje ten właśnie wpis... Na studiach miałam koleżankę, która kiedy pojawiał się jakikolwiek problem pokrzykiwała: Napiszmy petycję! - Hah! W tym przypadku, niestety nie wiadomo kto miałby być jej adresatem, więc petycji nie napiszemy, trzeba więc sobie z tym poradzić w jakiś inny sposób. Jeśli często właśnie nocami przesiadujesz i nadganiasz wszystko to, co chciałeś zrobić przez cały dzień, ale nie miałeś na to czasu; powinieneś spać, bo twój organizm musi się zregenerować na kolejny ciężki dzień w pracy, ale przecież nie zaśniesz, bo jak tu zasnąć, gdy twoją głowę nękają przeróżne tematy mniejszego lub większego kalibru, tzn. że ty również mógłbyś podpisać się pod wyżej wspomnianą petycją, ale skoro takowa nigdy nie powstanie, to mógłbyś po prostu spróbować poszukać właściwego dla siebie usprawnienia, innymi słowy: rozwiązania problemu zbyt krótkiej doby.  Pytanie właśnie czy to kwestia złej organizacji, chwilowego natłoku zadań, a może pory roku? Co robić, aby nie czuć, że ciągle biegniesz, tylko żyć tak, by 24 h były w pełni wystarczające? Nie, ja nie znam odpowiedzi, właśnie jej szukam :) Wydaje się oczywiste, że aby odnieść jakikolwiek sukces, należy zrobić plan działania, który określi akcje, ich czas trwania i realizację. Nie można też zapomnieć o możliwości wystąpienia ryzyka. Mogę zaplanować, że będę spała minimum 6 godzin dziennie, co sprawi, że będę budzić się wypoczęta i pełna sił. Jeśli jednak nie położę się spać do północy to mój plan legnie w gruzach, a to niestety obarczone jest dużym prawdopodobieństwem z racji nadmiaru obowiązków i tych wszystkich ''must do''. Ja, jako prawdziwa tradycjonalistka spisuję sobie te wszystkie zadania na kolorowych karteczkach i przyklejam je tak, żebym miała je w zasięgu wzroku. Pewnie możnaby zastąpić je jakąś aplikacją, ale to już jak kto lubi. Dzięki tym przypominajkom doskonale wiem jakie zadania muszę wykonać. Patrzę na listę i wybieram to, co muszę koniecznie zrobić dziś, co jutro, a co może poczekać do końca tygodnia lub ewentualnie zostać przesunięte na następny tydzień.  Co tam jednak karteczki, czy najsprytniejsza aplikacja, jeśli masz tyle do zrobienia, że niedługo zapisać byś musiał nawet swoje imię i nazwisko by przypadkiem nie wyleciało ci z głowy! W tej sytuacji dobra organizacja nie wystarczy. Ważniejsze jest na pewno pozytywne nastawienie!


Jakkolwiek źle by nie było, to na pewno będzie ci łatwiej, kiedy w twojej głowie rodzić się będą pozytywne myśli,  które zmotywują cię do dalszej ciężkiej pracy. Czasem również wyrzucenie tego co nas denerwuje i udekorowanie tego kilkoma wulgaryzmami może zdziałać najprawdziwsze cuda. To akurat sprawdzona metoda, której skuteczność została potwierdzona przez wielu znajomych mi testerów. Oczyszczony z negatywnych emocji, dużo szybciej i łatwiej dostrzeżesz ''coś pozytywnego''. Więc tak samo teraz, kiedy nie wiesz gdzie ręce włożyć i tracisz zdolność myślenia, bo czujesz się jak robot klepiący po kolei różne zadania, w zależności od tego jak został zaprogramowany, pomyśl nad czymś pozytywnym. Z reguły pozytywna może być sama wizja końca tego błędnego koła. Nigdy nie zapomnę jaką ulgę odczułam po obronie magistra. Przez wiele miesięcy moim głównym motywatorem była myśl, że po obronie już nigdy więcej nie będę musiała się uczyć... Wow! To brzmiało jak bajka... Minęły lata i widzę, że nauka nie skończyła się dla mnie tylko na magistrze, lecz wtedy jednak ta myśl mnie wręcz uskrzydlała, dawała mi bliżej nieokreśloną super moc, której nikt nie był mi w stanie odebrać. Kiedy uświadomimy sobie, że ten dziki pęd, który właśnie nas pochłonął, nie będzie trwać całymi wiekami, a tylko tydzień czy też miesiąc, łatwiej będzie nam zacisnąć zęby i zmobilizować się do koniecznej do wykonania pracy i związanego z nią poświęcenia. Często ofiarą naszych poświęceń stają się nasi bliscy, nasze pasje, nasz wolny czas czy ulubiony serial. W porządku, czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę, zostawić codzienne rytuały i zadania, a skupić się na tej jednej rzeczy, która akurat w tym momencie jest naszym priorytetem. Warto też jednak znać granice, czasem lepiej zarwać noc, niż zawieść kogoś, kto jest dla nas o wiele ważniejszy, niż to niezwykle priorytetowe zadanie. Poza tym, jesteśmy efektywniejsi, kiedy naładujemy od czasu do czasu nasze akumulatory. Oderwij się zatem od tych wszystkich niecierpiących zwłoki spraw, zajmij się czymś, co sprawia ci przyjemność, dzięki czemu poczujesz, że znów masz więcej energii. Rozmowa z przyjaciółką, oglądanie głupich hiszpańskich filmików na youtube, przeczytanie kolejnego wpisu na moim ulubionym blogu Volantification czy nawet bezproduktywne przeglądanie facebooka, a w dłuższej perspektywie zabiegania, jakieś wyjście ze znajomymi, obowiązkowy wypad do klubu fitness czy spacer. Na mnie świetnie działają akurat wyżej wymienione czynności. Tak właśnie ładuję moje akumulatory i pozytywnie się nastrajam kiedy czuję się zagubiona w nadmiarze obowiązków, a powtarzana mantra: już mi się nie chce, już mi się nie chce, niee chceee mi sięęęę!!!! - nie przynosi żadnych rezultatów, bo też jakie rezultaty mogłaby przynieść?



Doby nie rozciągniesz, ale możesz spróbować się do niej dopasować, a jeśli chwilowo nie wychodzi, to może uda ci się następnym razem. Najważniejsze, byś nigdy nie ustawał w walce z zabieganiem i w największej mierze wykorzystywał czas, tak jak ty tego chcesz. To ty jesteś panem swojego czasu i ty musisz nad nim panować, nie odwrotnie.  Jeśli chwilowo czujesz, że twoja codzienność wymknęła ci się spod kontroli, to może to akurat ten moment, kiedy warto wziąć sprawy w swoje ręce. Do dzieła :)