niedziela, 1 sierpnia 2021

Coaching dla mam

 


Ostatnio miałam niezwykłą przyjemność współpracować z kilkoma mamami wracającymi do aktywności zawodowej po urlopie macierzyńskim. To było bardzo ciekawe doświadczenie, gdyż ja sama znajduję się obecnie w podobnej sytuacji. Ich troski, zmartwienia i pragnienia były mi doskonale znane. To oczywiście utrudnia pracę coacha, no ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo ;) Musiałam wsłuchać się w słowa, które płynęły z ich ust, zapominając, że ja również jestem mamą wracającą do pracy po urlopie macierzyńskim.

Pierwszy rok życia dziecka każdej mamie mija niezwykle szybko. Wiele mam buntuje się, że niesłusznie mówi się tu o urlopie, bo jak urlop ma się do 24 godzinnego „etatu” przy dziecku? Nie do końca się z tym zgadzam, ale to nie jest tematem dzisiejszego wpisu. Mnie wystarczyło, że nie musiałam nastawiać budzika przez ten rok i wstawać codziennie do pracy. Tak, dla mnie to był urlop J Może bardziej przyrównałabym go do wakacji w ciasnej przyczepie campingowej, niż do hotelu czterogwiazdkowego, ale jednak.

Co sprawia, że właśnie mamy wracające do pracy mogą odnieść wiele korzyści z wsparcia coacha? Przede wszystkim to, że roczna przerwa, to na tyle długi czas, że każdy po takiej przerwie potrzebuje refleksji co dalej. To tak jak studencki „gap year”, czyli rok na zastanowienie się nad kierunkiem swoich studiów i kariery.

Kobiety powracające do aktywności zawodowej często zastanawiają się czy nadal chcą wykonywać zawód, w którym pracowały zanim ich świat wywróciły do góry nogami narodziny ich syna czy córki. To moment, kiedy rozważają powrót do pracy lub przejście na urlop wychowawczy, zmianę pracy, otwarcie swojego biznesu czy dokształcenie się.

Sesje coachingowe pozwalają rozjaśnić myśli, uporządkować głowę, zwiększyć swoją samoświadomość i utwierdzić się w swoich decyzjach. Ponadto, każda sesja motywuje coachee do działania i już nie ma przekładania na jutro, na poniedziałek czy na po wakacjach. Pojawiają się małe i większe cele, plan działania i być może długo wyczekiwana akcja.

 

niedziela, 25 kwietnia 2021

Weź się do roboty!

 



Tyle razy zabierałam się za napisanie kilku słów. Był pomysł, była wena, zabrakło chyba czasu. Choć mówią, że jeśli bardzo czegoś chcesz, to znajdziesz czas. I mają rację! Całe życie w to wierzyłam i myślę, że tak, nie chodziło tylko o czas.  Ostatni mój wpis pojawił się w marcu 2 lata temu. Co robiłam przez te dwa lata, że nie odzywałam się tutaj, na blogu? Troszkę się działo, ale to wszystko prywata, więc Wam tego zaoszczędzę. Powiem tylko, że obecnie jestem szczęśliwą żoną i mamą 10 miesięcznego synka, niedługo wrócę do pracy, a coaching nigdy nie przestał być dla mnie ważny. Dalej prowadzę sesje kiedy tylko mogę i czerpię z tego ogromną satysfakcję i radość.

Nigdy nie jest za późno na realizację Twoich planów i marzeń. To chciałabym Ci powiedzieć, ale niestety, to nieprawda. Nigdy nie jest za późno, owszem, ale tylko wtedy kiedy jeszcze masz możliwości.  Tymczasem nasz czas jest ograniczony i na niektóre marzenia może zabraknąć nam sił lub sposobności. Zdecydowanie bardziej bliżej prawdy jest więc powiedzenie „Lepiej późno, niż wcale” i na tym chciałabym się oprzeć.

Masz pomysł na firmę? Chciałbyś zrobić studia podyplomowe lub jakiś kurs? A może jest coś o czym od dawna marzysz, jednak ciągle odkładasz to w czasie? Nie czekaj zanim skończy się pandemia lub zanim się zestarzejesz! Nie wiadomo co będzie pierwsze J Po prostu działaj! Jeśli jest to dla Ciebie ważne, znajdziesz czas. Może będziesz musieć poświęcić na to więcej energii i zaangażowania teraz, niż później, kiedy w końcu miałbyś idealne warunki żeby zacząć, a księżyca będzie przybywać… Może cena, którą będziesz musiał zapłacić wydaje Ci się za wysoka, a ryzyko niepowodzenia zbyt realne, stąd Twoje wątpliwości. Jednak istnieje prawdopodobieństwo, że później już tego nie dokonasz, bo ostatnia szansa właśnie znika za najbliższym rogiem. Więc jeśli, nie zabierzesz się za to najdalej w przyszłym tygodniu, to może już nigdy tego nie zrobisz i może całe życie będziesz tego żałować.

Sposobów, aby zabrać się do realizacji swoich celów jest wiele. Ja polecam Ci najprostszy – zwykły plan działania. Zastanów się co chcesz osiągnąć i jak. Zapisz każdy krok. Pomyśl o tym, co może Ci przeszkodzić w tym misternie obmyślonym planie. Stwórz plan B oraz plan C jeśli nie brakuje Ci wyobraźni J

Jeszcze nie zabrałeś się za planowanie Twojego przedsięwzięcia? To może chociaż zaplanuj, kiedy będziesz miał czas o tym w ogóle pomyśleć? Zebrać myśli i przelać je na papier. Uwierz mi, że to może być Twój milowy krok. Jeśli jeszcze nie jesteś w stanie wziąć się do roboty, zapraszam do mnie, na coaching. Jestem pewna, że dzięki wsparciu, które ode mnie otrzymasz, zbliżysz się do swojego celu, a może nawet w końcu zrealizujesz coś, co wlecze się za Tobą latami.

Nadal brak Ci motywacji? A może tak naprawdę pragniesz czegoś zgoła innego?


sobota, 2 marca 2019

Never give up!



"Never give up" tzn. nigdy się nie poddawaj. Napis, który często zdobi kubki, notesy i inne gadżety. Dlaczego ktoś kupuje kubek z napisem "Never give up"? Być może chce o tym po prostu pamiętać, zwłaszcza w tych cięższych chwilach życia. Wtedy kiedy przychodzi zniechęcenie, załamanie, kiedy myśl, że się nie uda, przysłania wszystko... Nie poddawaj się! Warto walczyć, warto być silnym i warto być cierpliwym.

Długo czekałam, aż szczęśliwie dopadnie mnie strzała Amora. Doczekałam się tego momentu i to już 2 lata od kiedy w moim życiu jest miłość. To ta miłość, na którą czekałam całe życie. No cóż, jednym dane jest poznać się w podstawówce czy liceum i być szczęśliwą zakochaną parą od zawsze. Inni nie mają takiego szczęścia i muszą swoje odczekać zanim spotkają tę odpowiednią osobę. Jednak później odnajdują to szczęście i wiedzą, że na "takie szczęście" warto było czekać. Na najlepsze warto czekać długie lata.

Myślę, że rację miał ten, kto powiedział o miłości, że przychodzi wtedy, kiedy się jej nie spodziewasz. Wierzę, że przyjdzie do każdego, kto na nią czeka. Bądź cierpliwy, czekaj, ale i walcz o swoje. Co możesz zrobić, żeby znaleźć miłość swojego życia? Czy jesteś wystarczająco cierpliwy i nie poddasz się, aż jej nie znajdziesz? Tego Ci życzę!

A jak to jest z innymi sferami naszego życia? Szkoła, studia, praca, podróże, rozwój - tu na pewno mamy większe pole do działania. Obieramy cel i dążymy do niego. A co jeśli po określonym czasie nie osiągamy zamierzonego efektu? Staramy się jeszcze bardziej, próbujemy na wszelkie możliwe sposoby, dajemy z siebie wszystko, lecz dalej nic, los nam nie sprzyja. Stop klatka. Zastanawiamy się co jest nie tak. Dlaczego znów nie wyszło? Co możemy zrobić inaczej? Ok, są nowe pomysły, być może ktoś rzucił na nasz cel jakieś inne światło, czujemy powiew świeżości i walczymy dalej. Robimy wszystko co w naszej mocy by zrealizować swoje marzenie. Niestety nadal nie osiągamy wyznaczonego celu. Czujemy się bardzo zawiedzeni i zmęczeni, jednak resztkami sił walczymy dalej. Nie poddajemy się.

To wydarzyło się mnie. Niedawno, a może raczej w ostatnim, dość długim czasie... Ty pewnie też znasz to uczucie. Każdy je zna. "Never give up!" to właśnie dlatego, wszyscy kojarzą to hasło, bo warto je sobie w takich chwilach przypomnieć i się nie poddawać. Nigdy. Ja się nie poddałam. Pomimo wielu nieudanych prób, w końcu udało się, trochę ''po czasie'', ale jednak. Warto, tak bardzo warto walczyć i dążyć do celu. Nigdy się nie poddawaj! Po prostu: never give up! :)

środa, 2 stycznia 2019

Nowy rok, nowa ja




Nowy rok, nowa ja.

Jak to pięknie brzmi! Czy nowy rok faktycznie daje nam szansę na stworzenie nowej, lepszej wersji siebie? Na pewno! Jednak nie tylko 1 stycznia przynosi nam okazje do pracy nad sobą. Niewątpliwie, każdy dzień jest dobrym początkiem. Przyjście ''nowego'' pozwala zamknąć to co ''stare'', nieaktualne, wyrzucić to, czego nie chcemy i spróbować od nowa. Jednak nie można dokonać rewolucji w swoim życiu wraz ze zmianą kartki w kalendarzu. To byłoby zbyt proste. Przyjście Nowego Roku skłania jednak do refleksji i to z pewnością może być nasz punkt startowy.

Na początek zastanów się, jaki był ten ubiegły rok? Kim byłeś dla siebie i dla innych? Co udało Ci się osiągnąć? Czego nie udało Ci się zrealizować? Z czego jesteś dumny? Co przyniosło Ci największy zawód? A gdybyś mógł cofnąć czas, co zrobiłbyś inaczej?

Następnie odpowiedz sobie na pytanie: jak teraz wygląda Twoje życie? Z czego jesteś zadowolony? Na jakich polach dokonałbyś zmiany?

Mam dla Ciebie dwa ćwiczenia coachingowe, które pomogą Ci w dokonaniu tej analizy. Pierwsze: podziel kartkę na cztery pola. Wypisz co masz i chcesz mieć, co masz, lecz nie chcesz mieć, w kolejnej rubryce: czego nie masz i chcesz mieć oraz czego nie masz i nie chcesz mieć.  Usiądź, zastanów się, daj sobie czas na przemyślenia. Być może ta analiza pozwoli Ci lepiej zrozumieć Twoje potrzeby oraz zidentyfikować noworoczne cele.

Drugie ćwiczenie polega na rozpisaniu Twojego życia w kole. Narysuj koło i podziel je na części. Z czego składa się Twoje życie? Praca, zdrowie, rodzina, znajomi, hobby, co jeszcze? Jak oceniasz te sfery życia w skali od 1 do 10? Jak chciałbyś móc je ocenić? Co możesz zrobić by dokonać tej zmiany? Przeanalizuj każdą sferę Twojego życia. Zastanów się, nad czym chciałbyś w tym roku popracować. Nie mów, że nad wszystkim. Wybierz to, co jest dla Ciebie najważniejsze i na tym skup swoją energię.

To właśnie ćwiczenia, z których często korzystam w czasie sesji coachingowych. Oczywiście, można je wykonywać każdego dnia, nie tylko na przełomie starego i nowego roku. Pomagają w zrozumieniu naszych pragnień, wyznaczeniu celów i dążeniu do ich realizacji. Zachęcam serdecznie do pracy własnej oraz do umawiania się na noworoczne sesje cochingowe. Te proste ćwiczenia dają niesamowite rezultaty.

środa, 28 listopada 2018

Śpiesz się powoli!




Miałam dziś pojechać na fitness. Nie pojechałam, gdyż wybrałam spokojny wieczór w domowym zaciszu. Niewiarygodnie trudna decyzja o pozostaniu w domu stała się dla mnie natchnieniem do napisania tego właśnie tekstu. Dziś w końcu o tym, co dało mi Camino de Santiago, które przejechałam na rowerze niespełna 2 miesiące temu.

Na co dzień dużo planuję. Czasami myślę, że jestem uzależniona od spoglądania w kalendarz. Kiedy tylko mogę wertuję kartki z kolejnymi tygodniami i zastanawiam się co, kiedy, gdzie, z kim i jak to wszystko ogarnąć. Dopisuję to i tamto, dorzucając sobie kolejne zadania do wykonania. Żeby nic mi nie uciekło z kalendarza, zapisuję je również na małych żółtych karteczkach.  I tak jest codziennie.

Wybrałam się na Camino podekscytowana faktem, że kalendarz zostaje w domu, a ja będę mogła doświadczyć życia z dnia na dzień, bez szczegółowego planu.  Jak pisałam w poście opublikowanym krótko przed wyprawą, chciałam się poddać Camino, poczuć powiew wolności, żyć chwilą. (Jeśli jeszcze nie czytałeś, możesz przeczytać o tym tutaj.)

Faktycznie nie mieliśmy szczegółowego planu naszej rowerowej trasy. Nie wiedzieliśmy ile kilometrów przejedziemy każdego dnia i jakie miejscowości odwiedzimy po drodze. Przed wyjazdem sprawdziliśmy jedynie, gdzie znajdują się polecane schroniska i mniej więcej założyliśmy jak szybko będziemy przesuwać się w stronę Santiago de Compostela. (O tym jak wyglądała nasza pielgrzymka możesz przeczytać tutaj.) 

Na miejscu okazało się, że 20 km na tyskie Paprocany i z powrotem, to nie te same 20 km co na Camino. Różnice w przewyższeniu terenu, przez który przejeżdżaliśmy były znaczące. Czułam, że musimy codziennie wieczorem zaplanować, jaki odcinek jesteśmy w stanie przejechać następnego dnia. Bardzo rzadko mogliśmy sobie pozwolić na luksus posiadania kilku czy nawet jedynie dwóch opcji. Nasz pobyt w Hiszpanii był ograniczony i choć mieliśmy zapas czasowy, to bardzo chcieliśmy wykorzystać ostatnie dni urlopu tylko i wyłącznie na odpoczynek.

Niesamowite widoki, pyszna kawa i hiszpańskie przekąski nie pomagały w żwawym pedałowaniu w kierunku Santiago. Powodów do chwilowego odpoczynku nie trzeba było szukać, pojawiały się jak grzyby po deszczu. Czasem jechaliśmy pół dnia, jednak nie było tego widać na liczniku kilometrów. Czułam wtedy, że musimy spieszyć się by nadrobić czas przeznaczony na przyjemności, by dotrzeć jak najszybciej do schroniska, wziąć prysznic, wyprać ubrania, zrobić zakupy, zjeść itd. Wtedy udzielało mi się niechciane planowanie każdego kroku. Często jechaliśmy szybko, bo zabraknie miejsca w albergue, bo nie zdążymy do sklepu, bo jeszcze chcemy przejść się na plażę. Powodów do włączenia trybu ekspres było całe mnóstwo.

To był ten sam pośpiech co tutaj, w moim codziennym życiu. Zdałam sobie sprawę, że zwolnienie tempa jest konieczne i  natychmiast muszę zacząć nad tym pracować. Nie chcę cały czas się gonić. Czy odczuję większą satysfakcję jeśli trzy, a nie dwa razy, na tydzień odwiedzę klub fitness? A może nie liczą się tylko ambicje, ale ważne jest również zdrowie i odpoczynek? Czy nie będę bardziej zadowolona kiedy znajdę czas na przeczytanie ulubionej książki, niż gdy skreślę wszystkie zadania z mojej listy ''to do" (z ang. do zrobienia)?

Myślę, że najważniejsze to znać umiar. Co za dużo, to nie zdrowo! I to tyczy się również naszych obowiązków, zadań i spotkań w kalendarzu. Trzeba znaleźć czas również dla siebie, choćby na sen czy chwilę wytchnienia. Koniecznie!

Wracając do tematu Camino, to oprócz wniosków dotyczących zwolnienia tempa, nie było aż tyle czasu na inne przemyślenia... Oczywiście przerobiłam wiele nurtujących mnie wątków myślowych, jednak nie zdołałam wszystkiego usystematyzować tak jak planowałam.  Bogata jednak w nowe doświadczenia z pewnością wiem coś więcej o życiu i ludziach. W moich wpisach pewnie jeszcze nie jeden raz zagości Camino :)


wtorek, 30 października 2018

Moje Camino




Wróciłam. Wskoczyłam już w moją codzienną rutynę. Jednak Camino  jeszcze się dla mnie nie skończyło.  Myślami wciąż jestem tam, na szlaku. Przeglądam zdjęcia, wracam do tych niesamowitych widoków, którymi moje oko mogło się cieszyć podczas pobytu w Hiszpanii. Kiedy tylko mam chwilę, spisuję w kalendarzu krótką relację z tego co się działo każdego dnia; jaka była droga, jak się jechało, gdzie spaliśmy i kogo poznaliśmy. To tak na przyszłość, kiedy pamięć odrobinę zawiedzie i nie będę pamiętać szczegółów wyprawy ;)

Nie napiszę jeszcze o tym co dało mi Camino, jednak opowiem Wam  jak wyglądała moja pielgrzymka do Santiago de Compostela.  11 dni, 850 km, 8000 metrów w górę i 8000 metrów w dół - tak w liczbach można określić naszą rowerową trasę na Camino del Norte, czyli na północnym szlaku. Rozpoczęliśmy w San Sebastian. Jechaliśmy przez Bilbao, Santander, Oviedo, Aviles, trzymając się wybrzeża, zawsze kiedy tylko było to możliwe. Przygotowywaliśmy się mentalnie od początku roku, a kondycyjnie gdzieś dopiero od czerwca, kiedy to zapadła ostateczna decyzja o wyprawie. W mojej głowie codziennie rodziło się wiele obaw, o to jak to będzie, co mnie będzie bolało, co nas spotka po drodze. Pocieszałam się, że jak nie damy rady, to przerwiemy i podjedziemy pociągiem. Kibicowali nam wszyscy, rodzina, znajomi, koledzy i koleżanki z pracy. Z zaciekawieniem słuchali jak daleko jesteśmy z organizacją, pocieszali, że może wcale nie pogryzą nas pluskwy w tych wszystkich schroniskach (i na szczęście nic nas nie pogryzło!:D ) i dodawali otuchy zwykłymi słowami. W tym miejscu, wszystkim za to wsparcie serdecznie dziękuję :)

Co czułam, gdy po pierwszych 30 minutach jazdy non stop w górę, pomyślałam, że nie dam rady, wiem tylko ja! Pierwsze pół godziny, a ja miałam wrażenie, że nie mam już sił i byłam pewna, że jak tak dalej będzie, to ja tego Camino nie przejadę. Odczułam niesamowitą ulgę, kiedy drugi dzień okazał się odwrotnością pierwszego i można było pędzić przez 40 km prawie cały czas z górki. Właśnie tego dnia zrobiliśmy nasz najdłuższy 100-kilometrowy odcinek. Trzeci dzień ponownie dał nam popalić, a później choć nadal ciężko, to jakoś to już było. Codziennie tak samo...  tyle samo metrów w górę, co w dół. Jazda pod górę bywała prawdziwie uciążliwa. Widoki jednakże wynagradzały każdy trud! Kilometry nadrabialiśmy jadąc górskimi serpentynami w dół. Prędkość była przyjemna, jednak również niebezpieczna. Anioł Stróż na pewno był tam z nami :) W tym miejscu warto nadmienić, że hiszpańscy kierowcy jeżdżą bardzo ostrożnie w stosunku do rowerzystów. Na drogach często spotykaliśmy znaki o zachowaniu odległości 1,5 m przy wyprzedzaniu rowerzystów i nikt tego przepisu nie łamał.

Spaliśmy w albergues, czyli schroniskach dla pielgrzymów. Każdy pielgrzym zobowiązany jest do podróżowania z Credencial, czyli 'paszportem pielgrzyma'. W albergues oraz mijanych wioskach zbieraliśmy pieczątki, które stały się dowodem pokonania całej trasy na rowerze.

Z ludzi spotkanych na szlaku najmilej wspominam małżeństwo Kanadyjczyków, których poznaliśmy mniej więcej w połowie drogi. To para, która żyje Camino. Obydwoje są na emeryturze, porzucili Toronto i zamieszkali w Barcelonie. W rzeczywistości cały czas są w drodze, przemierzając kolejne szlaki. Podzielili się z nami swoim doświadczeniem pielgrzymowania. Bardzo miło ich wspominam. Ciekawe czy już doszli do Santiago... :) Jeśli chodzi o integrację pielgrzymów, to szczerze przyznam, że troszkę inaczej to sobie wyobrażałam. Liczyłam na niesamowitą atmosferę, jakąś taką niewidzialną, choć wyczuwalną więź. W rzeczywistości tak nie było. Oczywiście wszyscy byli wobec siebie serdeczni, pomagali sobie, jednak wyczuwalny był lekki dystans. Być może piesi pielgrzymi przeżywają to zupełnie inaczej, ponieważ pokonują te same odcinki, często razem, spędzają wspólnie wolny czas w albergues. My wszystkich mijaliśmy, dojeżdżaliśmy na sam wieczór i nie mieliśmy sposobności nawiązywać bliższych relacji.

Jak wygląda dzień pielgrzyma? Pobudka ok. 7.00, poranna toaleta, śniadanie, spakowanie i wyjście w drogę, ok. 8.00, czy 8.30. Nam się nigdy nie spieszyło, przynajmniej z rana, bo słońce wschodziło po 8.00. Wiem, że piesi pielgrzymi często robili około 30 km na dzień, więc dochodzili w okolicach południa, czy wczesnego popołudnia.  My poświęcaliśmy całe dnie na jazdę, zatrzymywaliśmy się na zdjęcia i posiłki. Jedliśmy raz w barze, raz przysiadając na murku czy trawie, a wieczorem dojeżdżaliśmy do celu. To były różne godziny, ale z reguły między 17.00 a 19.00. Wtedy właśnie trzeba było wypełnić obowiązki pielgrzyma czyli podbić credencial, pójść pod prysznic, na zakupy, przeprać ubrania, zjeść, przepakować sakwy. Czas był ograniczony, bo ok. 21.30 większość pielgrzymów kładła się już spać i światło powoli gasło.

Tak jak wspomniałam na początku, przemyślenia zawrę w kolejnym poście, który ukaże się już niedługo... Potrzebuję jeszcze chwili na poskładanie wszystkich myśli po powrocie. Gdybym jednak miała jednym zdaniem określić czym dla mnie było Camino, powiedziałabym, że było to dla mnie niesamowite doświadczenie, które ciężko tak naprawdę opisać, trzeba je po prostu przeżyć... po swojemu! :)

niedziela, 16 września 2018

Camino de la vida - droga życia






Caminante, no hay camino, se hace camino al andar.To fragment wiersza hiszpańskiego poety Antonio Machado. W tłumaczeniu na polski: Wędrowcze, drogi nie ma, drogę wytycza się idąc. Te słowa chodzą po mojej głowie od kilku tygodni, gdyż to właśnie ja, już niedługo, przebędę długą drogę. Jadę na Camino!

Pomysł wybrania się na Camino nie pojawił się u mnie spontanicznie. O Camino de Santiago dowiedziałam się już na studiach. Na zajęciach Historii Hiszpanii, które prowadziła dystyngowana pani profesor,  z niedowierzaniem słuchaliśmy o szlakach Świętego Jakuba powstałych już w średniowieczu, a uczęszczanych po dziś dzień. Miejsce spoczynku jednego z dwunastu apostołów Jezusa przyciąga ludzi z całego świata. Tak więc wraz z grupą koleżanek postanowiłyśmy, że i my kiedyś rzucimy wszystko i wyruszymy szlakiem Św. Jakuba do Santiago de Compostela w Galicji. Choć szlaków jest wiele i można wybrać, który szlak chce się przebyć, najlepiej jest jednak wyjść z domu i właśnie z tego miejsca rozpocząć pielgrzymkę. Ja miałam wyruszyć z Wyr, pozbierać po drodze koleżanki z Katowic i komu w drogę, temu czas! Tak jednak nigdy się nie stało, Camino zostało dla większości z nas odległym, nierealnym planem. Tylko jedna z moich koleżanek, swoje Camino (bo tak potocznie mówi się o pielgrzymowaniu do Santiago) ma już za sobą, nawet dwukrotnie. Ja będę następna! 8 lat po studiach nadszedł mój czas i to ja niedługo będę przemierzać hiszpańskie dróżki doświadczając mojego Camino.

Co wpłynęło na moją decyzję? Dlaczego dopiero teraz? Myślę, że to kwestia gotowości. Przez wszystkie te lata myśl o przebyciu Camino gdzieś we mnie dojrzewała. Fajnie by było pójść na Camino... Bardzo fajnie! Kiedyś trzeba będzie się wybrać... I tak mijał czas. Teraz, kiedy mam już bilet lotniczy do Hiszpanii, bo niestety nie jesteśmy w stanie wyruszyć ze swojego miejsca zamieszkania, wiem, że to jest ten moment. To właśnie teraz potrzebuję być na Camino i doświadczyć mojej drogi. Camino w języku hiszpańskim to właśnie droga. Przebyć Camino nie znaczy tylko przejść szlakiem Św. Jakuba, znaczy dużo więcej. Jeszcze nie wiem co dokładnie znaczy, ale mam nadzieję, że dowiem się tego już wkrótce.

Podobno istnieje tysiące powodów, dla których warto wybrać się na Camino. Czytałam ostatnio wpis hiszpańskiej blogerki, która twiedzi, że Camino jest jak lekarstwo na wszystko. Na wszystko co nas trapi, co wzbudza nasze watpliwości, nasz smutek. Jest sposobem na znalezienie siebie, na znalezienie odpowiedzi na pytania, które wydają się pytaniami bez odpowiedzi. Ona była w złym momencie swojego życia, kiedy ruszyła na Camino. Ja jestem w jednym z najlepszych, jednak i tak właśnie potrzebuję tej drogi. To etap życia, w którym dzieje się u mnie bardzo dużo dobrego. Na Camino, chcę sobie to wszystko poukładać, spojrzeć na moje życie z innej perspektywy i nauczyć się czegoś nowego, o życiu właśnie.

Zawsze kiedy gdzieś wyjeżdżam, pakuję się na ostatnią chwilę. Tym razem, choć do Camino pozostało jeszcze sporo czasu,  ja już jestem w pełnym rynsztunku, gotowa do drogi, spragniona nowego. Zastanawiam się co mnie tam zaskoczy, czego się nauczę, czego dowiem się o sobie i o mężczyźnie mojego życia, który będzie mi towarzyszył. Myślę, że najciekawsze będzie poddanie się Camino, życie z dnia na dzień, bez szczegółowego planu.  Jednak co tak naprawdę okaże się najciekawsze opiszę w kolejnym poście, który ukaże się krótko po powrocie z Camino. Obiecuję :)