środa, 28 listopada 2018

Śpiesz się powoli!




Miałam dziś pojechać na fitness. Nie pojechałam, gdyż wybrałam spokojny wieczór w domowym zaciszu. Niewiarygodnie trudna decyzja o pozostaniu w domu stała się dla mnie natchnieniem do napisania tego właśnie tekstu. Dziś w końcu o tym, co dało mi Camino de Santiago, które przejechałam na rowerze niespełna 2 miesiące temu.

Na co dzień dużo planuję. Czasami myślę, że jestem uzależniona od spoglądania w kalendarz. Kiedy tylko mogę wertuję kartki z kolejnymi tygodniami i zastanawiam się co, kiedy, gdzie, z kim i jak to wszystko ogarnąć. Dopisuję to i tamto, dorzucając sobie kolejne zadania do wykonania. Żeby nic mi nie uciekło z kalendarza, zapisuję je również na małych żółtych karteczkach.  I tak jest codziennie.

Wybrałam się na Camino podekscytowana faktem, że kalendarz zostaje w domu, a ja będę mogła doświadczyć życia z dnia na dzień, bez szczegółowego planu.  Jak pisałam w poście opublikowanym krótko przed wyprawą, chciałam się poddać Camino, poczuć powiew wolności, żyć chwilą. (Jeśli jeszcze nie czytałeś, możesz przeczytać o tym tutaj.)

Faktycznie nie mieliśmy szczegółowego planu naszej rowerowej trasy. Nie wiedzieliśmy ile kilometrów przejedziemy każdego dnia i jakie miejscowości odwiedzimy po drodze. Przed wyjazdem sprawdziliśmy jedynie, gdzie znajdują się polecane schroniska i mniej więcej założyliśmy jak szybko będziemy przesuwać się w stronę Santiago de Compostela. (O tym jak wyglądała nasza pielgrzymka możesz przeczytać tutaj.) 

Na miejscu okazało się, że 20 km na tyskie Paprocany i z powrotem, to nie te same 20 km co na Camino. Różnice w przewyższeniu terenu, przez który przejeżdżaliśmy były znaczące. Czułam, że musimy codziennie wieczorem zaplanować, jaki odcinek jesteśmy w stanie przejechać następnego dnia. Bardzo rzadko mogliśmy sobie pozwolić na luksus posiadania kilku czy nawet jedynie dwóch opcji. Nasz pobyt w Hiszpanii był ograniczony i choć mieliśmy zapas czasowy, to bardzo chcieliśmy wykorzystać ostatnie dni urlopu tylko i wyłącznie na odpoczynek.

Niesamowite widoki, pyszna kawa i hiszpańskie przekąski nie pomagały w żwawym pedałowaniu w kierunku Santiago. Powodów do chwilowego odpoczynku nie trzeba było szukać, pojawiały się jak grzyby po deszczu. Czasem jechaliśmy pół dnia, jednak nie było tego widać na liczniku kilometrów. Czułam wtedy, że musimy spieszyć się by nadrobić czas przeznaczony na przyjemności, by dotrzeć jak najszybciej do schroniska, wziąć prysznic, wyprać ubrania, zrobić zakupy, zjeść itd. Wtedy udzielało mi się niechciane planowanie każdego kroku. Często jechaliśmy szybko, bo zabraknie miejsca w albergue, bo nie zdążymy do sklepu, bo jeszcze chcemy przejść się na plażę. Powodów do włączenia trybu ekspres było całe mnóstwo.

To był ten sam pośpiech co tutaj, w moim codziennym życiu. Zdałam sobie sprawę, że zwolnienie tempa jest konieczne i  natychmiast muszę zacząć nad tym pracować. Nie chcę cały czas się gonić. Czy odczuję większą satysfakcję jeśli trzy, a nie dwa razy, na tydzień odwiedzę klub fitness? A może nie liczą się tylko ambicje, ale ważne jest również zdrowie i odpoczynek? Czy nie będę bardziej zadowolona kiedy znajdę czas na przeczytanie ulubionej książki, niż gdy skreślę wszystkie zadania z mojej listy ''to do" (z ang. do zrobienia)?

Myślę, że najważniejsze to znać umiar. Co za dużo, to nie zdrowo! I to tyczy się również naszych obowiązków, zadań i spotkań w kalendarzu. Trzeba znaleźć czas również dla siebie, choćby na sen czy chwilę wytchnienia. Koniecznie!

Wracając do tematu Camino, to oprócz wniosków dotyczących zwolnienia tempa, nie było aż tyle czasu na inne przemyślenia... Oczywiście przerobiłam wiele nurtujących mnie wątków myślowych, jednak nie zdołałam wszystkiego usystematyzować tak jak planowałam.  Bogata jednak w nowe doświadczenia z pewnością wiem coś więcej o życiu i ludziach. W moich wpisach pewnie jeszcze nie jeden raz zagości Camino :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz